4 sierpnia 2020

Muszę to w końcu wyrzucić to z siebie. Od zeszłego czwartku jest coraz gorzej ze mną. Autodestrukcyjna i autoagresja szaleją w mojej głowie. W czwartek i następne dwa dni pod rząd chciałem się powiesić na klamce. Zrobiłem pętle z paska i założyłem sobie na szyję tak bardzo chciałem to w końcu zrobić. Czuję się jak szmata ścierwo które nie zasługuje na życie. Ale nie wiem czy chęć do życia mnie uratowała bo po chwili wstałem i nie zrobiłem tego. W piątek i sobotę w nocy była powtórka tylko że tym razem to sąsiad z pokoju obok wrócił do domu i nie zrobiłem tego. W niedzielę rozmawiałem z K i powiedziałem jej o tym co chciałem zrobić. Była zła na mnie że wcześniej nie zadzwoniłem do niej. Przypomniała mi że mam córkę i muszę żyć dla niej. Tak bardzo lubię rozmawiać z K. Ma bardzo miły i spokojny głos. W sobotę po próbie samobujczej pojechałem na izbę do psychiatryka. Na dół zszedł bardzo nie miły psychiatra. Spytał się co się stało. Odpowiedziałem mu że miałem tszy próby samobujcze,że mam zaburzenia osobowości bordeline i CHAD. Ze bardzo się boję o siebie a on powiedział że nie ma miejsca na oddziale i tylko może mi podać dawkę klonazepanu i jak się wyciszę to mogę wracać do domu i że mam iść na terapię. Od podziałem mu że mam wizytę w środę i że czekam na terapię w Bydgoszczy. Tylko że przez Covif narazie nie przyjmowali na oddział. Najgorzej jest jak autodestrukcyjna podpowiada mi weź zyletke i się potnij w końcu nie wytrzymałem i zrobiłem to. A teraz jestem zły na siebie bo znowu będę chodził w bluzie. Muszę jutro iść do psychologa i poprosić o pomoc bo nie chcę żeby powtórzyła się sytuacja z 2018 roku. W tedy na łykałem się prochów i zapiłem to dużą ilością wódki. Przeciolem sobie też tętnice udową. Kiedy mnie w końcu wybudzili ze śpiączki po 21 dniach nic nie pamiętałem co się stało. Dopiero lekarz powiedział mi że miałem wielkie szczęście bo gdyby karetka przyjechała po 5 minut puzniej to bym nie żył. Podano mi wtedy 2,5 litra krwi. Robiono mi dializy by oczyścić moją krew i organizm. Lekarz bał się że moje nerki nie będą pracować ale na szczęście mój organizm poradził sobie z tym. Na początku byłem bardzo zły na mojego współlokatora że mnie uratował. Jak wróciłem ze szpitala to jednak bardzo mu mocno podziękowałem. P powiedział mi że jeden list pożegnalny wysłał do mojego ojca. Przez jakiś czas chodziłem na terapię. Do grudnia było ze mną dobrze. 17 grudnia pojechałem z kolegą pomóc mu złożyć szafę ubraniową którą kupił w IKEA. Poszło nam to bardzo sprawnie. Zapronowal mi kolację a potem miał mnie odwieść do domu. Niestety M mieszkał na 11 piętrze no mi odwalilo. Usiadłem na parapecie okna nogi miałem już na zewnątrz i chciałem skoczyć na dół na beton. Tego upadku bym nie przeżył. Chciałem ostatni raz zapalić papierosa. M wszedł w tym momencie do pokoju i spytał się co chcę zrobić. Odpowiedziałem mu że chce skończyć ze sobą. W tedy on wyszedł z pokoju. Ja cały czas siedziałem na parapecie i myślałem o swoim życiu. Że wszystko zniszczyłem swoje małżeństwo, że nie potrafiłem rozmawiać z M o tym co ze mną się dzieje. W końcu M po 14 latach powiedziała mi że chce się ze mną rozwieść miałem trzy dni na wyprowadzkę z domu. Zgodziłem się na rozwód. Wiedziałem dobrze co zrobiłem, że przegrałem mnóstwo pieniędzy. W tym okresie też dużo piłem i ćpałem. Wogule już prawie ze sobą nie spaliśmy z M razem. Jedynie o czym rozmawialiśmy to o chorobie córki. Kiedy tak sobie siedziałem zamyślony nad swoim życiem nie zauważyłem że w pokoju stoi negocjator z policji. Była to młoda kobieta. Zapytała mnie dlaczego chce się zabić. Powiedziałem jej że nie mam poco żyć iże mnie nie przekona. Kiedy chciała do mnie podejść bliżej to ja się przesuwałem coraz bliżej. Siedziałem już na ramie okna. Została w miejscu którym stała na początku. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą. Mówiłem jej że mam zaburzenia osobowości bordeline i że autodestrukcyjna część mnie przejmuje kontrolę na demna i dla tego chce się zabić. Że nie jestem potrzebny nikomu bo moja rodzina odsunęła się o demnie. Po jakiś 40 minutach rozmowy zszedłem z parapetu do pokoju. Usiadłem na krześle i zaczolem płakać. Mówiłem jej że ja tak naprawdę chcę żyć i pojechać do szpitala w Świeciu bo mam skierowanie na 18 grudnia. Policja zgodziła się podjechać pod mój blok. Jeden z policjantów wszedł ze mną na górę. Zabrałem swoją torbę i skierowanie do szpitala. No i odstawili mnie do Świecia. Tam trafiłem na oddział 3a. Spędziłem tam trzy miesiące. W czoraj wrocilem do domu 13 lutego 2019 roku. W lipcu pojechałem na terapię w Bydgoszczy. Spędziłem tam 5 tygodni. Postawiono mi diagnozę zaburzenia osobowości bordeline i od poniedziałku miałem zacząć terapię z terapeuta. Ale w wykend pojechałem do domu że by spotkać się z córką. Spotkaliśmy się w sobotę. Na początku było fajnie miałem dobry nastrój. Rozmawialiśmy z córką o wszystkim potem słuchaliśmy muzyki. Przed moim wyjściem M zaczęła prawić mi kazanie no i mój chumor prysł. Wróciłem do domu po drodze kupiłem kilka piw. No i się spiłem. Nawet nie pamiętam kiedy zasnolem. Obudziłem się koło 11 zobaczyłem że cała ręka i uda są pocięte. Pościel i podłoga brudna od krwi. Dobrze że miałem plaster i bandaż. W ziołem prysznic a potem zrobiłem opatrunek na ręce i udach. Pościel wrzuciłem do pralki. Na odzial wrzuciłem przed 18. Na moje nie szczęście pielęgniarka mnie zobaczyla. Przyszła po mnie do pokoju. Musiałem iść do zabiegowego pokoju i kazała mi dmuchać w alkomat wykazało że piłem alkohol no i musiałem w poniedziałek opuścić oddział. Rozmawiałem z zastępca ordynatora i dała mi szanse że mogę wrócić na oddział po terapi dla alkoholików. Zgodziłem się i podziękowałem jej. Na rozmowę byłem zapisany na 8 grudnia. Pojechałem tam i musiałem czekać na rozmowę kwalifikacyjną. Po rozmowie musiałem wyjść z sali i zaczekać. Po 10 minutach zostałem poproszony do środka. Ordynatorka powiedziała mi że zostałem przyjęty na oddział i mam czekać na telefon od nich. Nie stety przez pandemnie wszystko się przesunęło sA ja potrzebuje teraz pomocy psychologa. Udało mi się zapisać na 5 sierpnia. Więc jutro się dowiem czy zechce mi pomóc przetrwać do terapii. Bo ostatnio nie daję już sobie rady. Będę musiał jej powiedzieć wszystko o myślach i próbach samobujczych i o cięciu się. Dziś bardzo się boję tej wizyty bo już wcześniej kilku terapeutów powiedziało mi że nie są mi wstanie pomóc. I że potrzebna jest mi terapia na oddziale bo tam będę miał pomoc bo są psychiatrzy i w razie gdy bym miał myśli samobójcze to mogę im to zgłosić. Dobrze wiem o tym. Teraz też nie daję już sobie rady. Najgorsze jest to że jestem sam. Na pomoc brata i siostry nie mam co liczyć. Czasami lubię być sam a czasami brakuje mi rozmów bliskości z drugą osobą. W tamtym roku poznałem kobietę było na początku dobrze ze sobą. Chodziliśmy co wykend do kina a potem na kawę na starowke. Raz zostałem u niej na noc. Było super. Rano zjedliśmy śniadanie. Dużo rozmawialismy ze sobą. Ale jak dowiedziała się że jestem pod opieką psychiatry to stwierdziła że nic z tego nie będzie. I się roztalismy. Często mi jej brakuje. Jej dotyku naszych rozmów o filmach czy książkach. Czasami mi się wydaje że nie nadaje się do związku z kobietą. To jakie mam jazdy ze sobą to jest bardzo trudne dla drugiej osoby. Ostatnio rozmawialiśmy z M o naszym malzestwie. Mówiła że na początku byłem bardzo dobrym i opiekuńczym partnerem. Spytałem się czy zgodziła by się żebym wrócił do Niej. Powiedziała mi że nie ma takiej opcji. Że po trzech latach od rozwodu jest szczęśliwa i nie chce już wiązać się z nikim. W sumie mamy dobry kontakt ze sobą. Często piszemy ze sobą. Może Ona to robi ze względu na córkę. Ostatnio w czwartek na grupie hazardzistow M spytała się czy mam znajomych tu w Toruniu. Po zastanowieniu się odpowiedziałem że nie mam żadnego znajomego. Może dlatego że boję się ludzi i mówić o sobie bo nie lubię się użalać nad sobą. Na mitingu też żadko się odzywam. Czasami dam się wyciągnąć na spacer z A ale tylko we dwoje. Czasami idziemy razem na starowke bo tam robią dobre falafele. Raz tylko dałem się wyciągnąć do Manekina w sumie było fajnie bo miałem dobry nastrój. Do domu wracałem z P do domu. Przegadalismy całą drogę i czułem się fajnie. Chciałbym być w końcu szczęśliwy nauczyć się żyć normalnie bez myśli o cięciu i śmierci. Wiem że kiedyś i tak umrę ale nadal chce żyć. Może z czasem uda mi się kogoś poznać i spędzać z nim czas. Muszę tylko przełamać swoje lęki i fobie. Są takie dni że budzę się wcześnie rano. Robię sobie kawę i siadam na parapecie. Lubię czuć zapach świeżego powietrza podmuch wiatru na twarzy. Patrzeć jak wszystko budzi do życia. Wiem że jestem też osobą wysoko wrażliwa ale to akurat dobra cecha. Teraz już czuje się bardzo zmęczony i kończę już pisanie. 

Komentarze

Popularne posty